Sponsorzy i patroni medialni

Niedziela, 23 sierpnia 2009 · Komentarze(3)
Kategoria Szkocja 2009
Sponsor Główny:
Czeski producent sprzętu turystycznego Loap
Od firmy Loap otrzymamy namioty, śpiwory oraz płaszcze przeciwdeszczowe.


Sponsorzy:
1) Sklep 4sevens.pl
4sevens.pl zaopatrzy uczestników wyprawy w latarki taktyczne, które pozwolą znaleźć drogę w ciemności.

2) Sklep rowerowy Airbike
Airbike zaopatrzy uczestników wyprawy w koszulki rowerowe oraz bluzy.

3) Sklep rowerowy addictiveMTBsports
AddictiveMTBsports zaopatrzy uczestników wyprawy w T-Shirty rowerowe.

4) Sklep Rowerowy SZUMGUM
W sklepie SZUMGUM otrzymaliśmy 25% upustu przy zakupie ekwipunku do naszej wyprawy.

5) Firma BERGHAUS
Od firmy BERGHAUS otrzymaliśmy upust przy zakupie ekwipunku dla naszej wyprawy.


Patronat honorowy
Nasza wyprawa została objęta patronatem honorowym Politechniki Gdańskiej w osobie Prorektora ds. kształcenia i rozwoju prof. dr hab. inż. Waldemara Kamrata. W linku znajduje się oficjalne pisemko.

Media współpracujące z nami:
1) Magazyn rowerowy Rowertour
2) Portal Internetowy CYKLOiD.pl
3) Ogólnopolski Vortal rowerowy ROWEROWE.net
4) Portal Internetowy Odyssei.com
5) Portal Internetowy Podróżnik.net
6) Vortal rowerowy bikeworld.pl
7) Portal Internetowy SportowyStyl.com.pl
8) Akademickie Pismo Studentów Politechniki Gdańskiej "PUNKT G"
9) Tygodnik Czas Chojnic
10) Portal Internetowy cyclo.pl
11) Portal Internetowy bikestats.pl
12) Serwis Geograficzno-Podróżniczy Geozeta.pl
13) Vortal rowerowy mtbikes.info
14) Radio Weekend


Serdecznie dziękujemy.
Więcej informacji na naszej stronie:
http://www.scotland2009.cba.pl/

Organizatorzy:
1) Studencki Klub Turystyczny Politechniki Gdańskiej "FIFY"
2) Sekcja Turystyki Kwalifikowanej LUKS "Pol" w Czersku

Opis trasy

Niedziela, 23 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Opis trasy


04 sierpień: Inverness–Lochslin, 106 km
Zamki: katedra Rosemarkie
Latarnie: Carnac Point, Craigton Point, Chanonry, Cromarty, Tarbat

05 sierpień: Lochslin–Mid Clyth, 116 km
Zamki: Skelbo, Dunrobin, Dunbeath, Carmliath
Latarnie: Lybster, Clythness

06 sierpień: Mid Clyth – Forss, 127 km
Zamki: Old Wick, Sinclair, Girnigoe, Keiss, Bucholly, May, Thurso
Latarnie: Wick (2x), Noss Head, Duncansby Head, Dunnet Head, Holborn Head

07 sierpień: Forss–Heilam, 99 km
Zamki: Varrich
Latarnie: Strathy Point

08 sierpień: Heilam–Scourie, 76 km
Latarnie: Loch Eriboll, Cape Wrath

09 sierpień: Heilam–Inverlael, 87 km
Zamki: Ardvreck

10 sierpień: Inverlael – Inverness, 79 km

11 sierpień: Inverness – Fort Augustus, 59 km
Zamki: Urquhart

12 sierpień: Fort Augustus – Fort William, 57 km
Zamki: Inverlochy
Ben Nevis: 1344m – 4406 ft

13 sierpień: Fort William – Taynuilt, 111 km
Zamki: Stalker, Barcaldine, Dunastaffnage

14 sierpień: Taynuilt – Inveraray, 34 km
Zamki: Kilchurn

15 sierpień: Inveraray – Croftamie, 111 km
Zamki: Inveraray, Bulloch, Dumbarton
Loch Lomond & The Trossachs National Park

16 sierpień: Croftamie – Balgedie, 117 km
Zamki: Culcreuch, Balgair, Stirling, Menstrie, Campbell, Broomhall, Tullibole, Loch Leven, Burleigh

17 sierpień: Balgedie – Carnoustie, 141 km
Zamki: Balgonie, Kellie, Crail, Cambo, St. Andrews, katedra St. Adrews, Earshall, Broughty
Latarnie: Methil, Elie Ness, Pittenweem, Anstruther, Fife Point, Tayport (Pile, East, West), NLB Lightship (Dundee), Buddon Ness (2x), Isle of May, Bell Rock

18 sierpień: Carnoustie–Girdle Ness, 125 km
Zamki: Arbirlot, opactwo Arbroath, Redcastle, Allardice, Dunnottar
Latarnie: Arbroath (2x, muzeum), Scurdie Ness, Montrose (2x), Tod Head, Girdle Ness

19 sierpień: Girdle Ness–Pennan, 139 km
Zamki: Old Slains, Slains, Inverugie (2x), Cairnbug, Kinnaird, Pitsligo I, Pitsligo II
Latarnie: Aberdeen (South, North), Torry (2x), Buchan Ness, Peterhead, Rattray Head, Balaclava, Kinnaird Head (2x, muzeum), Rosehearty

20 sierpień: Pennan–Duffus Castle, 108 km
Zamki: Banff, Findlater, Duffus
Latarnie: Macduff, Banff, Portsoy, Buckie (2x), Lossiemouth, Covesea Skerries

21 sierpień: Duffus Castle–Inverness, 94 km
Zamki: Brodie, Cawdor, Kilravock, Stuart
Latarnie: Burghead, Nairn



Dodatkowo w ramach wstępu do wyprawy w dniach 1 i 2 sierpnia przejechaliśmy 66 km zwiedzając Paryż
1852 km rowerami,
55 zamków, 42 latarnie oraz 5650 km dojazdu samochodem marki Łada 111<big></big>

Relacja Radka

Sobota, 22 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Radka:
"Pogoda


Pogoda nas zaskoczyła. Strasznie obawialiśmy się tego szkockiego, wilgotnego zimna i przemoczenia. A tu ciepło, gorąco, upalnie, skóra spalona i schodzi (w domu usłyszałem że nos i uszy mi tam zgniły). Ale żeby nie było tak pięknie – kilka razy nas zlało. Zawsze zaczynało się niewinnie – ta mżawka na pewno przejdzie, jedziemy. A potem deszczyk, deszcz, ulewa i oberwanie chmury. Takie pół godziny ekstremy mieliśmy wjeżdżając na przełęcz pod szczytem Beinn Ime – podjazd ciężki, wiatr prosto w mordę, deszcz ciął pod kątem 45°. Samochody co chwila obok nas, a my jedziemy jak po sporej butelce whisky. Słowo daję, inaczej niż zygzakiem się nie dało. No i ten dzień pod mostem... Kilchurn – to miał być jeden z ładniejszych zamków. Zajechaliśmy tam na śniadanie, zostawiliśmy rowery pod mostem i już w deszczu poszliśmy zwiedzać. A potem do wieczora woda: poza mostem deszcz, pod mostem deszcz – bo strop gęsto przeciekał oraz ostatnia grośba: przypływ powoli zabierał nam grunt pod nogami. Ale spodziewaliśmy się tej mokrości dużo więcej. Jeszcze jednym fuksem był wiatr – mieliśmy go najczęściej w plecy. Ciężkie pedałowanie pod wiatr odczuliśmy ledwie 3–4 razy podczas całej wyprawy.

Szkoci i ich kraj


Na wyprawach zawsze spotyka się dobrych ludzi. Szkoci często pozwalali nam korzystać ze swoich trawników, na których rozstawialiśmy namioty. Kilkukrotnie zatrzymywali samochody, by spytać czy czasami się nie zgubiliśmy. Pewien rowerzysta podarował nam mapę campingów, a latarnik podarował rulon z mapą szkockich latarni. Szczególnie wdzięczni byliśmy właścicielowi rowerowego sklepu w Oban, który sprzedał taniej felgę i udostępnił profesjonalny sprzęt do centrowania koła (Szymon perfekcyjnie wycentrował koło pierwszy raz w życiu i potwierdził słuszność swojego szkockobrzmiącego pseudo – McGyver). Szkocja będzie nam się kojarzyć też śle. A to z powodu boleśnie tnących muszek – midges. Mierzą zaledwie milimetr, jednak są najbardziej mocarnym szkockim zwierzęciem. Nas doprowadzały do paniki i obłędu. Nic na nie działa, gryzą nawet w deszczu. Jedynym ratunkiem było szukanie wietrznych miejsc, gdzie trudniej im było latać.

Castels


Zamki – czyli cel naszej wyprawy. Niektóre były „badziewne„, inne urzekające. Resztki murów stojące gdzieś w polu opuszczaliśmy z żalem nadrabianych kilometrów, podobne fragmenty ścian stojące na klifie uderzanym przez fale ciężko było zostawić za plecami. Wiele zamków było prywatnych, niekiedy z zakazanym wstępem, najczęściej jednak zamienionych na hotele. Te były zadbane, otoczone ogrodami. Niektóre można było zwiedzać. Wstęp wahał się od 7 do 10 funtów. My skusiliśmy się jedynie na wejście do Stirling Castle – bo wiadomo, ”Braveheart„. Zamki odnajdowaliśmy dzięki dwóm mapom, z których żadna nie była bezbłędna, jednak razem świetnie się uzupełniały. Odnajdowaliśmy też zamki nie zaznaczone na mapach – dzięki rozmowie z mieszkańcami, lub po prostu obserwując drogę. Kilku ruin nie potrafiliśmy zidentyfikować – mogły być pozostałościami zamków lub budynków mieszkalnych. Do niektórych nie udało nam się trafić – nie wiedzieli o nich nawet mieszkańcy. Niektóre ”zwykłe„ domy mieszkalne również przypominały zamki, gdyż angielski gotyk jest mocno wpisany w krajobraz szkockiej prowincji. Na jednym z zamków udało nam się przenocować. Bardzo ładne i zadbane ruiny Duffus przypadły nam na koniec ostatniego dnia wyprawy i kusiły dachem nad głową. Prawdopodobnie nocowaliśmy tam nielegalnie. Jednak bardzo staraliśmy się nie pozostawić najmniejszego śladu naszej obecności (co jako świadomi turyści czyniliśmy zawsze). W sumie w nasze sieci wpadło prawie sześćdziesiąt zamków (więcej niż zakładaliśmy) a w najlepszym dniu złowiliśmy ich dziewięć.

Latarnie


Ponieważ większość trasy wiodła wzdłuż wybrzeża więc zwiedzaliśmy również latarnie morskie. Wiele z nich to małe, nieciekawe portowe obiekty. Ale do wielu dojechać warto – stoją często na pustkowiach, na końcach klifów, na wydmach, nawet na poligonach. Trafiliśmy na dwa muzea – we Fraserburghu i Arbroath. W Arbroath znajduje się ”signal tower„ czyli unikatowa już kula czasu. Tyle że nieczynna. A u nas w Polsce, w Nowym Porcie, to urządzenie działa. Ciekawym obiektem był też latarniowiec – czyli statek latarnia cumujący w Dundee.

Co polecamy


Na pewno północ kraju – najbardziej odludna i surowa. Dwa zamki na klifie – Old Wick oraz Bucholly – można tam malować obrazy i pisać wiersze. Widok na Orkady w John O’Groath – też jak z obrazka. Dunnet Head – północny przylądek Szkocji – kilka kilometrów malowniczej drogi z latarnią na klifie. Plaża na wschód od Durness – widziana w słoneczną pogodę dorównuje tym z Bora–Bora (gdyby zasadzić tam ze dwie palmy) – turkus wody, czysty piasek w 100–metrowej przerwie między klifami. Cape Wrath – miejsce ”kultowe„, klify, latarnia, ocean za którym nie widać Kanady. Region Assynth – najbardziej malowniczy górski krajobraz na naszej wyprawie, wijący się asfalt od przełęczy do przełęczy i ponure szczyty, każdy ze swoją chmurką. Ben Nevis – bo uczy pokory. Niby te 1300 to mało, ale jednak wchodzi się od ”zera„, na górze zimno, pada i wieje jak diabli, no i kilkusetmetrowe przepaście ma. Stirling – Old Town, największy zamkowy kompleks który zwiedzaliśmy. St. Andrews – rozległe, przyjemne dla oka ruiny katedry i zamku. Dunnottar Castle – nie trzeba reklamować – najczęściej fotografowany szkocki zamek oraz Findlater Castle – jego mniejsza, mało znana i dość odludna kopia. Cruden Bay – bardzo duże ruiny na klifie – niestrzeżone, tam dopiero można sobie polatać. Widok z okna na trzecim piętrze prosto w kipiel rozbijających się fal. Zabudowa portowych miasteczek – Oban, Ullapool, Arbroath, Pittenweem i wiele innych – czuje się w nich morską tradycję. Czego nie polecamy? Loch Ness – bardzo ruchliwa droga, a widoki co najwyżej zwykłe. Musieli wymyślić potwora, żeby ludzie tam przyjeżdżali.

Sprzęt


Tu ukłon w stronę sponsorów. Dziękujemy czeskiemu producentowi – firmie LOAP. Namioty się spisały – nie przemokły. Jednak szczerze trzeba przyznać, że pogoda nie zmuszała ich do wysiłku. Wkładaliśmy w nie również cały sprzęt, czyli sakwy i worki. Nie obniżało to komfortu naszego snu. Otrzymaliśmy też śpiwory. Większość z nas postawiła na jak najmniejszy rozmiar. Choć niekiedy trzeba było ubierać bieliznę na noc, to nie zawiedliśmy się. W sakwach miejsce było potrzebne, a noce w sierpniu nie zawsze są ciepłe. Dla mnie będzie to podstawowy śpiwór wyprawowy w następnym roku. Dziękujemy też za okulary, dzięki którym muszki nie wpadały w nasze oczy. Ciekawy prezent otrzymaliśmy od sklepu 4sevens.pl. Na początku dziwiliśmy się małym kompaktowym latarkom, traktując je jako kuriozum. Można je zawsze nosić w kieszeni, więc są zawsze pod ręką. Wcześniej czołówki zawsze trzeba było gdzieś szukać. Ja teraz używam je do biegania wieczorem – owinięte dookoła ręki dają wygodne i wagowo lekkie światło. Co mieliśmy najczęściej na sobie? Koszulki i bluzy z AIRBIKE.PL. Moja bluza wytrzymała niezłe ulewy. Sakwy i softshelle na które dostaliśmy upust w sklepie SZUMGUM i w firmie BERGHAUS używaliśmy codziennie. Cały sprzęt uzyskany od sponsorowi mamy zamiar używać dalej. Bo się nie zepsuł, bo się sprawdził, bo możemy go polecić przyjaciołom."

Relacja Szymona

Sobota, 22 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Szymona:
"Szkocja– to słowo działało na mnie jak magnez przez długie lata. Wystarczyło, że ktoś wspomniał o niej, to mimowolnie nadstawiałem uszu. Z tym większą niecierpliwością czekałem, ażwsiądziemy na rowery i ruszymy na podbój nieznanych terenów. Szczerze przyznam,że nie zawiodłem się. Szkocja urzekła mnie swoim dzikim charakterem i jakże nieprzewidywalną pogodą. Mógłbym napisać 40 stron, a i tak nie oddałbym wszystkich walorów tego kraju tak samo jak dzikości przyrody, z którą przyszło nam się w ciągu tych 3 tygodni zmierzyć. Biorąc pod uwagę temat przewodni naszej wyprawy, skupię się zatem tylko na zamkach, które mnie osobiście urzekły. I nie mam zamiaru opisywać tutaj słynnych zamków takich jak Stirling, Dunrobin czy ruin zamku Dunnottar. Każdy z tych zamków jest szeroko opisywany w przewodnikach. Są to, co prawda piękne zamki, ale poprzez masową turystykę tracą otoczkę dzikości oraz niedostępności. Nam udało się znaleźć kilka miejsc rzadko odwiedzanych przez turystów. Nie były to wysokie mury obronne, potężne baszty, czy mosty zwodzone, a fragmenty murów na skałach, pozostałości po wie życzkach i ledwo widoczne zarysy fos. Jednak w połączeniu z lokalizacją na klifach, mocno wiejącym wiatrem oraz odgłosami owiec wzbudzały we mnie du żo większe uczucia, ani żeli majestatyczne budowle średniowiecza. Każdy z tych zakątków posiadał swego rodzaju klimat, którego często brakuje odnowionym, nastawionym na turystów zamkom.

Przede wszystkim chciałbym wspomnieć o Bucholly Castle. Ruiny tego zamku są naniesione tylko na niektórych mapach. Nie prowadzą do nich żadne drogowskazy. My, aby do niego dotrzeć przeskakiwaliśmy płoty, przedzieraliśmy się przez pastwisko owiec oraz wyginaliśmy ciało by uniknąć starcia z drutem kolczastym. Zostaliśmy wynagrodzeni przepięknym widokiem na ruiny zamku królującego na klifie. Do dzisiejszych czasów zachowała się jedna ściana zamku. Zamek ten wybudowany został przez Sweyna Asliefsona ok. 1140 roku. Pierwotną nazwą był Lamaborg. Dopiero w XIII wieku, gdy został przejęty i rozbudowany przez rodzinę Mowat przyjął nazwę Bucholie (Bucholly). W ich posiadaniu był do roku 1661. Po tym okresie popadł w ruinę i nie odzyskał już swojej świetności. W ten sposób możemy podziwiać jego pozostałości, które połączone z hukiem uderzających o klify fal, beczeniem owiec, odgłosami mew oraz wiejącym z nad morza wiatrem powodują, że nie ma się ochoty opuszczać tego miejsca. I tak też było ze mną, a gdy dodam do tego piękno zachodzącego słońca oraz brak kogokolwiek (poza owcami), to uzyskam obraz, który urzekł mnie do tego stopnia, iż nie łatwo mi było się z nim rozstać.
W podobnym tonie odebrałem zamek Old Wick. Wybudowany w XII wieku pełnił rolę obronną przez kolejne 600 lat , do momentu kiedy to został opuszczony. Do dzisiaj zachował się tylko skrawek jednej komnaty. To, co zobaczyłem, to strome skaliste wybrzeże raz po raz zmagające się z morskimi falami, z jednej strony równy jak stół brzeg, z innej znowu postrzępiony i ułożony ze skał niczym klocki lego przypominając w ten sposób bardziej nasze góry stołowe aniżeli morskie wybrzeże, które zwykliśmy odwiedzać nad naszym Bałtykiem.
Kolejnymi ruinami, które odbiły swą pieczęć w mej pamięci umiejscowione są w Cruden Bay. Są to pozostałości po nowym (XVw) zamku Slains. Został on wybudowany po zniszczeniu starego XIII wiecznego zamku (później nazwany Old Slains) umiejscowionego przy miejscowości Collieston i zniszczonego przez króla Jamesa VI w 1594r. Nowy zamek Slains przez długi czas służył swym domownikom i był dla nich schronieniem. W tym czasie przeszedł kilka rekonstrukcji i dopiero XX w przyniósł jego upadek. Obecnie możemy podziwiać jego majestatyczne ruiny, które położone na skalistym wzgórzu pięknie komponują się z położonym niżej wybrzeżem. Porywisty wiatr, który nie pozwalał złapać oddechu, oraz wzburzone fale rozpryskujące się na skałach, to rzeczy, które na długo pozostaną w mej pamięci. Uzupełnieniem magicznego krajobrazu jest błotnista, wyboista droga, brak drogowskazów do zamku, oraz dzika i nieujarzmiona przyroda.

Findlater to zamek, który przyszło nam zwiedzać w deszczu. Położony jest w podobny sposób jak najsłynniejszy szkocki zamek Dunnotar, czyli jego fundamenty zbudowane są na półwyspie o wysokości 15m, a jedynym wejściem do zamku jest wąski przesmyk połączony kamiennym mostem z lądem. W półwysep raz po raz uderzają wzburzone fale, przez co reszta wybrzeża jest poszarpana i skalista. Zamek wybudowany został prawdopodobnie przez Johna Sinclaira w XIV wieku. Jego usytuowanie powodowało, że był on bardzo ciężki do sforsowania i opierał się wielokrotnie najazdom. W 1600 roku został opuszczony i popadł w ruinę. Do dzisiaj zachowały się tylko fragmenty murów. Niestety drogowskazy do zamku są słabo widoczne i nieczytelne, poza tym w miejscu, gdzie powinniśmy skierować się ku morzu, ewidentnie ktoś przestawił znak, przez co początkowo pomyliliśmy drogę. Przy ruinach na pewno pozostałbym dłużej, gdyby nie szkocka, deszczowa pogoda, która uprzykrzyła niestety zwiedzanie tego fascynującego miejsca. Jednak tego dnia utwierdziłem się w przekonaniu o zamkowym eldorado oraz nieprzewidywalności pogody w Szkocji.
Zamki, o których wspomniałem to zaledwie cząstka porozrzucanych po całej Szkocji średniowiecznych umocnień. Nam, dzięki sponsorom, dane było zobaczyć 55 z nich. Dzięki głównemu sponsorowi czeskiej firmie Loap spaliśmy w ciepłych śpiworach oraz wygodnych namiotach. Firma ta zasponsorowała nam peleryny, dzięki którym nie straszne nam były obiady w deszczu. Natomiast od firmy Airbike otrzymaliśmy stroje kolarskie, w których byliśmy widoczni na drodze. Zamkowe, ciemne zakamarki oraz namiot w nocy penetrować mogliśmy przy pomocy latarek taktycznych od 4sevens."

Podsumowanie

Sobota, 22 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:

"Polską granicę przekroczyliśmy ok. 1:00 w nocy, a do Czerska dotarliśmy po 7 godzinach przeprawy przez polskie drogi. I tak zakończyła się nasza wyprawa rowerowa po Szkocji. Jako, że kocham góry, przyznać muszę, że początkowo nie wyobrażałam sobie spędzania w inny sposób wakacji. Teraz wiem, że rower stanie się moją druga pasją i na pewno jeszcze nie raz wybiorę się na długą wyprawę rowerową. Przywieźliśmy bagaż niezapomnianych wspomnień i przeżyć, które zostaną na długo w naszej pamięci i będą iskierką do organizowania kolejnych życiowych wypraw.

Podsumowanie:
1. Ilość osób biorących udział w wyprawie: 4
- Szymon Belka (organizator)
- Anna Kitowska
- Agata Ladzińska
- Radosław Literski
2. Ilość kilometrów przejechanych podczas wyprawy na rowerach:
- po Paryżu: 66 kilometrów
- po Szkocji: 1852 kilometrów
3. Ilość odwiedzonych zamków: 55
4. Ilość odwiedzonych latarni: 42
5. Ilość kilometrów przejechanych samochodem: 5650 kilometrów
6. Maksymalna prędkość osiągnięta podczas jazdy rowerem: 73,9 km/h
7. Zjedzone kilogramy płatków śniadaniowych: 7 kg
8. Zjedzone kilogramy bakalii: 13 kg
9. Ilość usterek:
1 pęknięta felga
5 przedziurawionych dętek
6 pękniętych szprych
6 kpl. startych klocków hamulcowych"

Relacja Agaty:
"Wycieczka bardzo się udała, zrealizowaliśmy cały plan (mimo małych modyfikacji). Mój rower okazał się bezawaryjny :) Obyło się bez wypadków i uszczerbków na zdrowiu. świat okazał się piękny, a ludzie mili... Namioty i śpiwory firmy Loap się sprawdziły, wszystko co mieliśmy chroniące od wiatru i deszczu, tj. softshelle firmy Berghaus, bluzy i t–shirty kolarskie Airbike, płaszcze przeciwdeszczowe firmy Loap, a przede wszystkim wodoodporne sakwy ze sklepu Szumgum, bardzo się przydało.
A t–shirty za sklepu rowerowego addictiveMTBsports ładnie się prezentowały. Ta relacja nie powstawałaby na bieżąco, gdyby nie latareczka ze sklepu 4sevens. Podziękowania należą się wszystkim sponsorom i patronom medialnym, jak również wielu osobom, które ułatwiły czy wręcz umożliwiły nam tę wyprawę tj. (wspomniani już wcześniej) Gosia, Graham i Justyna, Piotr i Magda, mojemu bratu Adamowi (za tłumaczenia) oraz wszystkim tym, którzy trzymali za nas kciuki."

Duffus Castle–Inverness (18 dzień/ 2 pętla)

Piątek, 21 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Ostatniego dnia w drodze do Inverness odwiedziliśmy już dobrze oznakowane zamki Brodie i Cawdor. Zamek Brodie jest bardzo dobrze zachowany. Do dziś można podziwiać górujące nad nim 5-cio piętrowe wieże. Znajduje się w nim mnóstwo tajemnych przejść i ukrytych komnat. Jest on udostępniony do zwiedzania, jak również można go wynająć na wesela lub imprezy plenerowe. Natomiast zamek Cawdor jest najbardziej znany ze swoich literackich powiązań z Williamem Szekspirem i tragedią Makbet, w której to tytułowy bohater zostaje tanem Cawdoru. Historia jak i malownicze okolice przyciągają turystów, którzy po trudach dnia mogą odpocząć w murach zamku.
Ostatni dzień dał się też we znaki Radkowi, który był potwornie zmęczony. Jak się okazało prawie pół dnia jeździł pod wiatr nie mając odpowiedniego ciśnienia powietrza w dętce. Jak tylko rower Szymona dowiedział się o usterce Radka nie mógł być gorszy i na pożegnanie zafundował mu naprawę dwóch szprych. W taki też sposób zamek Kilravock stał się naszym mini warsztatem. Tuż przed samym wjazdem do Inverness odwiedziliśmy jeszcze Stuart Castle, ostatni–55 już zamek na naszej trasie.

Wszystko się kończy, ostatnie naprawy, ostatni zamek, ostatnie kilometry, ale pogoda szkocka jest niezmienna czyli nieprzewidywalna. Wystarczyło tylko by Agata pochwaliła ją, a po 5 minutach zmoczyło nas na do widzenia. Od pierwszego przekręcenia korby minęło 20 dni. Po tym okresie wróciliśmy ponownie do Inverness i zsiedliśmy z naszych rowerów. Zadowoleni, że mamy dostęp do ciepłego prysznica i zmartwieni zarazem ponieważ oznaczało to koniec naszych rowerowych szkockich wojaży."


Relacja Agaty:
"Ostatni dzień pedałowania. Pobudka o 6 i od razu śniadanko na zamku. Po drodze ładne zameczki Brodie i Cawdor. Wyjątkowo dobrze nam się jechało mimo megawiatru (to ten wewnętrzny pęd „byle szybciej do domu” ;)
Radek domagał się napisania, że „kipnął ostatniego dnia”, że nie ma siły i ma dość. Szybko okazało się dlaczego– jechał na dętce bez powietrza. Szymon zaczął się z niego śmiać, że jest bardziej pechowy, że w ostatni dzień mu coś jeszcze padło i... jak na zawołanie poszły dwie szprychy w rowerze Szymona. Tak to przedostatni zamek Kilravock zamieniliśmy w warsztat rowerowy. ;)Ja pochwaliłam pogodę za słoneczko i 5 km od Inverness zlał nas deszcz. Padał tylko tyle żeby nas zmoczyć całkowicie, a potem znów wyszło słonko... Ta szkocka pogoda :) Gosia, Graham i Justyna znów nas bardzo miło przyjęli, specjalne podziękowania dla nich. :)"

Pennan–Duffus Castle (17 dzień/ 2 pętla)

Czwartek, 20 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Rankiem, gdy wyszliśmy z namiotów mieliśmy miłą niespodziankę. Ujrzeliśmy skrywaną wczoraj pod poświatą nocy, przepiękną, skąpaną w słońcu plażę. W oddali widzieliśmy ciemnobrązowe klify, czy tez zbocza porośnięte zieloną trawą, na której pasły się białe owieczki. Morze kusiło błękitem fal. Wszystko to wyglądało bajecznie.
Moja radość nie trwała zbyt długo. Przyszło nam wspinać się pod kilkunastoprocentowe podjazdy. Chwilami było bardzo ciężko, ale zaprawieni już w takich podjazdach, spokojnie daliśmy radę. Choć były chwile zwątpienia. Razem z Agatą wyjechałyśmy pierwsze bo wiedziałyśmy, że chłopaki i tak nas dogonią. Jednak oni nie nadjeżdżali przez dłuższy czas. Zaczęłyśmy się już martwić, czy coś nie stało się z ich rowerami. Czekałyśmy ponad 40 minut. Zdenerwowane zatrzymałyśmy jadący z ich strony samochód i od miłej pani dowiedziałyśmy się, że jadą w naszą stronę i są niedaleko. Byłyśmy bardzo ciekawe co ich zatrzymało. Okazało się, że Szymon podjechawszy na górę wyciągnął aparat i zaczął filmować podjeżdżającego, a właściwie starającego się podjeżdżać na startych zębatkach Radka. On jednak nie chciał dać się sfilmować prowadząc rower, dlatego początkowo oboje stali, czekając aż jeden ustąpi. Jako, że oboje są uparci, żaden nie popuścił i Radek z chrzęstem przerzutek zaczął wjeżdżać zygzakiem pod górkę, a Szymon stał i filmował.

Jadąc dalej odwiedziliśmy dwa zamki z czego do Findlater Castle dojazd mieliśmy utrudniony, bo ktoś zmienił kierunek strzałki wskazującej drogę i zamiast trafić do niego, dotarliśmy o dziwo do ogromnej hałdy biało–bordowych muszli. Nie ma złego co by na dobre nie wyszło.
Również tego dnia szkocka pogoda przypomniała nam o sobie. Mżawka przerodziła się w deszcz, a deszcz w ulewę. Cali przemoczeni, ze słabo działającymi już hamulcami dotarliśmy do Buckie, gdzie przebraliśmy się w suche rzeczy i udaliśmy się do miejskiej biblioteki, w której to przez godzinę mogliśmy za darmo skorzystać z Internetu. W końcu mieliśmy łączność ze światem i mogliśmy podładować baterie. Później pogoda się poprawiła i już do wieczora towarzyszyło nam piękne słońce. Przed nami ostatnia noc „na dziko″, na którą dotarliśmy do zamku Duffus. Równiutko przystrzyżona trawa i dobrze zachowane ruiny zamku, za zwiedzanie, których nie trzeba było płacić. Aż trudno pomyśleć, że to już końcówka naszej wyprawy."


Relacja Agaty:
"Ależ piękne widoczki z rana! Słoneczko, plaża, zieleń traw, biel owieczek i te fale! Na dzień dobry mieliśmy podjazdy. Ja z Ania pojechałyśmy przodem i na którejś górce czekałyśmy dość długo na chłopaków. Już się zaczynałyśmy martwic , że znów poszła jakaś szprycha czy dętka, zatrzymywałyśmy nawet samochody żeby się dowiedzieć co i jak. I co się okazało? że faceci się bawili, tj. Radek (który miał zepsute przerzutki w rowerze i nie mógł podjeżdżać pod górę) podprowadzał rower, a Szymon koniecznie chciał nagrać to na kamerę, przed czym Radek się strasznie bronił. Najpierw dość długo stali i czekali aż ten drugi ustąpi, a potem Radek zaczął podjeżdżać zygzakiem, ze zgrzytem i chrzęstem przerzutek (i dświękami różnych przekleństw;) W miarę dobra pogoda zmieniła się w okolicy zameczku Findal (??), gdzie jakiś dowcipniś przekręcił znak i trzeba było się wracać (ale przez to znaleśliśmy całe hałdy muszli) i zaczęło padać. I padało i lało i mżyło... Cali mokrzy dojechaliśmy do Buckie. Tam się przebraliśmy (ubrania można było wykręcać), naładowaliśmy baterie, skorzystaliśmy z internetu, trochę czasu nam zeszło, ale [pogoda się znacznie poprawiła i do wieczora było piękne słońce. A nocleg: na zamku! DUFFUS CASTLE jest boski! Spaliśmy między murami, dokładniej na byłej portierni, czyli w „Porter's Lodge”, obok Prison Pit. Na tym noclegu najbardziej przydały się latarki ze sklepu 4sevens.
Ania z Szymonem spali pod zamkiem w namiocie bo bali się duchów zamku, choć niepotrzebnie, bo żaden się nie ukazał. Najlepszy nocleg jaki mógł być! I piękne uwieńczenie wycieczki: ostatni nocleg Scotland Castle Tour na zamku :)"

Girdle Ness–Pennan (16 dzień/ 2 pętla)

Środa, 19 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Rano przedzieraliśmy się przez dżunglę Aberdeen. Całe szczęście, była to wczesna pora, bo ok. 7:00, przez co ruch był mniejszy. Tym razem śniadanie jedliśmy tuż przy pięknej, piaszczystej plaży z widokiem na morze. Nie przeszkadzały nam nawet podmuchy silnego wiatru. Po jakimś czasie udało nam się pożegnać z Aberdeen i dotarliśmy, przedzierając się polną, błotnistą dróżką, do ruin Castle Cruden Bay. Do zamku mógł wejść każdy, o ile wcześniej pokonał błotnisty tor przeszkód. Nie trzeba było kupować biletów, a zwiedzić mogliśmy każdy zakamarek. Widok z wieży zamkowej na uderzające w skały, spiętrzone fale, zapierał dech w piersiach.
19 sierpnia obfitował w zamki. Ciekawa historia przydarzyła nam się, gdy dotarliśmy do wsi Inverugie, gdzie według mapy powinien być zamek. Pracującego na podwórku mieszkańca zapytaliśmy jak do niego trafić. Wytłumaczył nam, że powinniśmy się lekko cofnąć i skręcić w boczną uliczkę. Później trzeba było przedzierać się wąską ścieżynką prowadzącą wzdłuż rzeki, wdrapywać na wzgórze, a gdy już całkowicie zwątpiliśmy, że cokolwiek znajdziemy, ujrzeliśmy imponujących rozmiarów, dobrze zachowane ruiny zamku. Ukryte były w gęstym lesie i widać było, że rzadko kiedy ktoś je odwiedza. Zadowoleni wracając ponownie mijaliśmy tego samego mężczyznę, dziękując mu za wskazanie drogi. Gdy odjechaliśmy od niego na niespełna 50 metrów zobaczyliśmy kolejny zamek, a na nim tabliczka z napisem Inverugie Castle! Był to niewątpliwie zamek, który widniał na mapie. W takim razie co my wcześniej odkryliśmy i dlaczego tubylec nie wskazał nam zamku znajdującego się tak blisko niego, tylko inny, ukryty w gęstym lesie? Na te pytania do dziś nie znamy odpowiedzi. Ciekawym zabytkiem okazał się również zamek przerobiony później na latarnię morską. Szymon to wielki miłośnik zamków a Radek uwielbia odwiedzać latarnie morskie, zatem Kinnaird to idealne połączenie ich pasji.
Wieczór również pozwolił nam odkryć ciekawe ruiny, niezaznaczone na żadnej z naszych map. Dotarliśmy też do Pitsligo Castle, gdzie na murach widniały herby z datą 1577. Ruiny te były całkiem dobrze zachowane i zauważyć można było, że są ludzie, którzy o nie dbają i starają się by nie uległy całkowitemu zniszczeniu.

Dzień kończyliśmy zjeżdżając i niestety podjeżdżając pod dość sporych rozmiarów górki. Niektóre zjazdy miały aż 20% nachylenia! Późnym wieczorem przy blasku księżyca i naszych latarek, rozbiliśmy namioty na, jak się później okazało, nadmorskiej plaży."


Relacja Agaty:
"Dzień obfitujący w zameczki. W Inverugie szukaliśmy ruin i zapytaliśmy jakiegoś robotnika, on nas zawrócił trochę, potem się jeszcze dopytaliśmy i okazało się że całkiem fajne ruinki są w lesie, ale trzeba tam iść 15 minut. Po obfotografowaniu zamku, przejeżdżamy obok tego robotnika, pokazujemy mu, że znaleśliśmy zamek. Przejeżdżamy jakieś 50m i tuż przy drodze za siatką znajdują się mury, a na nich wielki napis: „Inverugie Castle HISTORIC MONUMENTS”. Czyli w jednej miejscowości były 2 zameczki, w tym jeden nigdzie na mapach nie zaznaczony... Radość Szymona nie miała granic. Potem we Friesburghu zatrzymaliśmy się przy Muzeum Latarni Morskich i okazało się że ta latarnia to kiedyś był zamek, na szczycie wieży którego zamontowano światło. (Radek ma hopla na punkcie latarni, Szymon na punkcie zamków, a to idealnie połączenie ;). Póśniej jeszcze w Rosehearty okazało się, że są dwa zamki, mimo że na mapach mieliśmy tylko jeden. Dziś 128 km. Nocleg na plaży."

Carnoustie–Girdle Ness (15 dzień/ 2 pętla)

Wtorek, 18 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Około godziny 15:00 dotarliśmy do ruin zamku Dunnotar. Jego początki sięgają IV wieku naszej ery. Nazwa zamku wywodzi się prawdopodobnie od piktyjskiego słowa Dun, które oznacza siłę. Na przestrzeni wieków budowla nie raz udowodniła, że w pełni zasłużyła na swą nazwę–to tutaj ukryto i skutecznie chroniono szkockie insygnia królewskie, z tym miejscem związane są nazwiska szkockich bohaterów narodowych: Williama Wallace (bohatera filmu "Braveheart"), Roberta I Bruce i Marii I Stuart (których losy poznaliśmy w "Mary Queen of Scots").

Ze wzgórza, na którym wznosi się zamek rozciągają się przepiękne widoki: od strony północnej widać miasteczko Stoneheaven z jego małym, malowniczym portem rybackim; natomiast u podnóża skały od strony wschodniej dostrzec można spokojną zatoczkę z niewielką, otoczoną pagórkami plażą, na której wypoczywają w słoneczne dni spragnieni ciepła turyści. Na okolicznych łąkach gromadzi się niezliczona ilość ptaków–ich różnorodność i żywotność wspaniale kontrastują z ponurym nastrojem średniowiecznych ruin, w których oczywiście aż roi się od duchów. Według miejscowych podań i legend spotkać tutaj można ducha dziewczynki w zielonej sukience, ducha zbłąkanego psa myśliwskiego oraz wysokiego ducha skandynawskiego wojownika. Nic dziwnego, że atmosfera tego tajemniczego, niezwykłego miejsca posłużyła twórcom filmowym za tło do kolejnej realizacji Hamleta.
Oczywiście nie obyło się bez całej serii zdjęć, a wśród sporej ilości turystów spotkaliśmy kilku Polaków. Tego dnia po raz pierwszy mój rower odmówił mi posłuszeństwa, ale jak się później okazało nie było to nic groźnego i Szymon szybko naprawił usterkę. Zrobiło się już późno a przed nami Aberdeen, miasto–olbrzym. Postanowiliśmy nie wjeżdżać jeszcze do niego i noclegu poszukać na przedmieściach. Rozbiliśmy się na wzgórzu tuż obok latarni morskiej. Opiekun tego obiektu był tak miły i widząc zainteresowanie Radka podarował mu mapę Szkocji z zaznaczonymi wszystkimi latarniami, jak również opowiedział ciekawostki o latarniach w których pracował."

Relacja Agaty:
"Wstaliśmy pięknie o 6:00, a zwijanie namiotów udokumentowane jest na kamerze. Ale filmowanie nie wpłynęło na tempo zbierania się ;) śniadanie mieliśmy w pięknych ruinach katedry, a obiad przy zamku DUNNOTTAR. Chłopcy parę razy podkreślali że to punkt kulminacyjny wycieczki. Faktycznie zamek cudowny, ruinki ładnie zachowane, pięknie położony (ach, te klify..), ale to znany zamek i tłumy ludzi przy nim są. Nocleg był tuż pod latarnia morską. Latarnia była prywatna, właściciel rozmawiał o niej z Radkiem i jak okazało się że Radek jest pasjonatem latarni, to podarował mu mapę wszystkich latarni w Szkocji... Szkoda że nie zrobiliśmy zdjęcia miny Radka ;)

Balgedie–Carnoustie (14 dzień/ 2 pętla)

Poniedziałek, 17 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"śniadanie zjedliśmy na przystanku autobusowym chroniąc się przed mżawką. Kolejnym celem naszej wyprawy stał się St. Andrews, w którym czekały na nas ruiny zamku, a zaraz obok niego ruiny majestatycznej katedry. Jest to duże miasteczko, w którym udało mi się kupić i wysłać kartki do znajomych i rodziny. W domu dowiedziałam się, że doszły już po 2 dniach.
Dalsza droga była bardzo ciekawa. Początkowo lekko pobłądziliśmy, ale chłopaki szybko odnaleźli właściwą drogę. W słonecznej pogodzie mijaliśmy poligon wojskowy, odwiedziliśmy ruiny zamku, jechaliśmy nawet autostradą, a następnie przez most drogowy na rzece Tay wjechaliśmy prosto do Dundee–czwartego co do wielkości miasta Szkocji. To tam znajduje się jeden z nielicznych statków–latarni. Musieliśmy się dobrze zastanowić jak szybko opuścić to ogromne miasto, gdyż dobrze wiedzieliśmy, że w nim nie znajdziemy miejsca na darmowy nocleg. Obraliśmy kurs na Broughty Castle i wybraliśmy opcję wzdłuż wybrzeża. Czekało nas przedzieranie się wzdłuż wąskich poboczy, krętymi uliczkami, a nawet (na szczęście przez krótki czas) autostradą pod prąd! Jednak udało się i w końcu dotarliśmy do zamku. Przypominał on bardziej fort lub fortecę. Napotkani tubylcy doradzili nam, aby do Abroth jechać ścieżką rowerową wzdłuż wybrzeża. Widok skąpanego w słońcu morza, żółty piasek, zieleń traw, odgłosy mew były niezapomniane. Mogłabym tak jechać i jechać i jechać… Dzień pożegnaliśmy wpatrzeni w promienie zachodzącego słońca."

Relacja Agaty:
"Deszcz trzymał się nas do śniadania (na przystanku autobusowym, gdzie częstowaliśmy pasażerów autobusu ;) W St. Andrews widzieliśmy ładny zameczek nad brzegiem i zaraz obok Cathedral Castle.
Radek (jadący z przodu) zrobił nam „tor przeszkód”, jeśdziliśmy przez stepy– wertepy, między krzakami, po najdziwniejszych poboczach, a nawet przez autostradę pod prąd (tylko chwilkę całe szczęście). Cali i zdrowi (na ciele, ale czy na umyśle? ;) dojechaliśmy do Green Castle i potem już trzymaliśmy się pięknej ścieżki rowerowej wzdłuż brzegu. Miła odmiana po jeśdzie autostradą z pędzącymi samochodami, trąbiącymi co jakiś czas i nieporównywalnie ładniejsze widoki."