Mid Clyth–Forss (3 dzień)

Czwartek, 6 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Rankiem do naszego obozowiska wtargnął nieproszony gość. Obudziliśmy się ze świadomością, że coś skrada się obok naszego namiotu. To, co zobaczyłam po wyjściu z namiotu było totalnym zaskoczeniem. Tuż przy nas, niczego nie obawiając się kicało kilka zajączków. Później widzieliśmy spore gromadki tych zwierzaczków na podwórkach, poboczach i na ulicy. W Szkocji jest ich całe mnóstwo. Jak się później okazało, jest to wynikiem m.in. braku lisów.
Dzień rozpoczął się od awarii. W Radka rowerze pękła dętka, a potem również rower Szymona nie chciał być gorszy i postraszył go pękniętą szprychą. Chłopcy szybko poskromili swoje „rumaki″ i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Poranne problemy zrekompensował nam Castle Old Wick – zamek, a właściwie jego ruiny, położone na urwistych klifach. Pogoda ponownie nam dopisała, przez co widoki były nieziemskie! Trudno opisać te krajobrazy, zdjęcia oddają też tylko część ich piękna. Po prostu to trzeba zobaczyć. Spienione, białe fale uderzające o urwisty brzeg skalny mieszały się z chabrowym kolorem morskiej toni. W tej bajkowej scenerii staliśmy wpatrzeni w oświetlone promieniami słońca ruiny zamku. Po serii zdjęć wracaliśmy pieszo do miejsca, w którym zostawiliśmy nasze rowery. Dróżka, która prowadziła do zamku była tak wąska i wyboista, że nie nadawała się do jakiejkolwiek jazdy.
Tego dnia odwiedziliśmy jeszcze ruiny zamku Bucholly i ponownie wpadliśmy w podziw. Usytuowane one były nad urwistym zboczem, a droga do nich znowu nie należała do najłatwiejszych. Musieliśmy przedzierać się przez zarośnięte wysoką trawą łąki, omijać owcze „miny″ i uważać na kolczaste druty otaczające zamek. Jednak opłacało się trochę pomęczyć, by odkryć takie widoki. Zadowoleni wracaliśmy do głównej drogi, a tam kolejna niespodzianka. Naszym oczom ukazał się niecodzienny widok – trzy rowerzystki w starodawnych sukniach i kapeluszach minęły nas machając rękoma i uśmiechając się życzliwie. Początkowo zamarliśmy z wrażenia. Pierwszy zareagował Radek, który postanowił dogonić dziewczyny. Nie było to wcale takie łatwe, gdyż podróżowały na kolarzówkach i miały lżejsze sakwy. Gdy w końcu je zatrzymał, powiedziały nam, że są z okolic Londynu i wybrały się na dwutygodniową wyprawę rowerową, a my spotkaliśmy je ostatniego dnia ich podróży. Oryginalny strój był ich sposobem na zakończenie wycieczki.
Kolejnym naszym celem był zamek May–własność królowej Elżbiety. Jednak nie zostaliśmy do niego wpuszczeni, ponieważ z niewiadomych nam przyczyn zamek zamknięty był do poniedziałku. Ciężko też było nam znaleźć nocleg. W kilku domach nikogo nie zastaliśmy, a gdy zrobiło się już naprawdę ciemno, postanowiliśmy rozbić się na podwórku opuszczonego naszym zdaniem gospodarstwa. Rozbijanie noclegu nie byłoby możliwe gdyby nie latarki, które dostaliśmy od firmy 4sevens.pl. To one stanowiły jedyne światło w szkockich ciemnościach. Gdy już spaliśmy, przebudził nas głos silnika samochodowego. Wrócił właściciel. Myśleliśmy, że będzie miał do nas pretensje, a on wręcz przeciwnie, zapytał się, czy czegoś nie potrzebujemy i czy może nam jeszcze w czymś pomóc."


Relacja Agaty:
"Dzień awarii. Wyruszyliśmy dość póśno, bo Radkowi poszła dętka, a niedługo potem Szymon miał problemy ze szprychą. Zameczki były świetne! Najpierw Castle of Old Wick– rewelacja, ruinki małe, zaledwie 3 ściany się zachowały, ale za to wybrzeże–bajka. Właśnie takie klify sobie wyobrażałam.
Później widzieliśmy jeszcze lepsze ruinki: BUCHOLLY Castle. Mniej uczęszczane ( trzeba było przedzierać się przez łąki, druty kolczaste), ale tym lepiej, że za towarzyszy mieliśmy tylko mewy i owieczki. ściany skalne, klify, fale... widoki boskie! Tym bardziej, że pogoda cały czas nam dopisywała– piękne słońce. Niektórzy się nawet za bardzo opalili.
Spotkaliśmy ciekawe cyklistki. Trzy Brytyjki odbywały swoja 2 tygodniowa podróż rowerami z Londynu, a my spotkaliśmy je ostatniego dnia ich wyprawy. I właśnie dlatego, że były już blisko celu przebrały się w starodawne suknie i kapelusze. Specjalnie na prośbę Radka, dały nam się sfilmować jak machały rękoma ( jakby latały) jadąc na rowerach i te ich stroje powiewały. Następny zamek był w May, własność królowej Elżbiety. Normalnie otwarty dla turystów, ale dla nas nie ( z jakiegoś powodu nieczynny był do poniedziałku). Nie pozwolili nam nawet podjechać, żeby zrobić zdjęcie. Tam zjedliśmy tradycyjną szkocka potrawę– haggis ( z mniej tradycyjnymi dodatkami, bo z frytkami i ketchupem ;), czyli coś jak kaszanka z owczych podrobów."

Lochslin–Mid Clyth (2 dzień)

Środa, 5 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Pobudka o 6 rano. Nasza koleżanka Agata świetnie sprawdziła się w roli budzika. Ta jakże niewdzięczna rola przypadła jej aż do końca wyprawy.

To był dopiero drugi dzień podróży, a ja miałam już potworny kryzys. Bolało mnie absolutnie wszystko, począwszy od butów, aż po czubek nosa. Jechało mi się znacznie ciężej, gdyż płaski teren przemienił się w kilkunastoprocentowe podjazdy, a piekące słońce również nas nie oszczędzało. Wtedy właśnie targały mną wątpliwości. „Co ja sobie myślałam wybierając się w taką podróż? Rozumiem, że cel był szczytny, ale nie wiem czy podołam.″ Reszta ekipy nie dawała tego po sobie poznać, ale podskórnie czuli, że gdyby nie wyższy cel, zwiedzić Szkocję, to wróciliby do Inverness.
Całe szczęście, że istnieje coś takiego jak „efekt górki″- tam gdzie jest podjazd, za chwilę będzie i zjazd. Te krótkie momenty sprawiały, że jazda stawała się przyjemniejsza, gdyż niesamowitą frajdą było zjeżdżać z dużej wysokości z zawrotną prędkością, czując tylko wiatr we włosach i świst w uszach. Szymon pobił nawet swój życiowy rekord prędkości. Pamiętam „banana″ na jego twarzy zaraz po zjeździe z długiej na milę górki. Szybko go jednak przełknął, gdy okazało się, że czeka go równie stromy i prawie tak samo wysoki podjazd, z jakim przyszło nam się zmierzyć zaraz po zjeździe. Później miał cały czas nadzieję, że uda mu się ponownie pobić dotychczasowy rekord.
Jadąc dalej wzdłuż wybrzeża Morza Północnego szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy przyrządzić obiad. Doszliśmy do wniosku, że zielona trawka na środku ronda to idealne miejsce i do tego z widokiem na morze. Wielu mijającym nas podróżnym chyba nasz pomysł się spodobał i zaczęli do nas machać i robić zdjęcia. Jednak głód zwyciężył i nie zwracaliśmy na nich uwagi, tylko zajadaliśmy się przysmakami przywiezionymi jeszcze z Polski.

Po drodze mijaliśmy ruiny średniowiecznych zamków i zatrzymaliśmy się w Katedrze Dornach, w której to zauważyliśmy ciekawie wyglądającą mapę świata. Było do niej poprzyczepianych mnóstwo małych chorągiewek. Zorientowaliśmy się, że odwiedzający to miejsce turyści w ten sposób zaznaczają miejsca z których przybyli. My również pozostawiliśmy po sobie pamiątkę i przypięliśmy flagę w miejscu północnej Polski.
Ostateczny odpoczynek mieliśmy z widokiem na morze. Nie udało mi się niestety doczekać zachodu słońca, ponieważ zmęczona zasnęłam w namiocie."


Relacja Agaty:
"Pobudka o 6 ( ja robiłam za budzik). Teren był trochę pagórkowaty, ale mimo mozolnego podjazdu, zjazd rekompensuje wszystko. Lubimy dziwne i charakterystyczne miejsca, dlatego obiad mieliśmy na środku ronda ( na kółku zieleni :) .
Widzieliśmy pierwsze planowane zameczki (a częściej były to ruinki i to jeszcze prywatne). Piękny był Dunrobin Castle–biały zameczek, w którym książeczkę podstemplował mi sędziwy Szkot w kilcie :)
Ludzie są naprawdę bardzo otwarci. Chodzimy po wodę do restauracji albo do domów i nikt nam nie odmawia, każdy jest pomocny, uśmiecha się, czasem proponuje coś jeszcze. Trasa biegła wybrzeżem, więc widoki niezapomniane... i żadne zdjęcia nie oddadzą tego uroku– to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.... Owieczki, osiołki, krowy to nieodłączny element towarzyszący zielonym łąkom (ze specyficznymi murowanymi ogrodzeniami), pagórkom i górkom. Byliśmy też w przyjaznej turystom katedrze w Dornoch, gdzie wbiliśmy mała flagę na mapie świata w Polskę, jako znak że stamtąd pochodzimy ( nie było tam dużo Polaków)."

Inverness – Lochslin (1 dzień)

Wtorek, 4 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Nareszcie wyspani! Przyszedł czas by ponownie wsiąść na rower, ale tym razem na troszkę dłużej. Sporo czasu zajęło nam przepakowywanie, montowanie sakw do rowerów, oraz zaparkowanie samochodu gdzieś na drugim końcu miasta. Północna pętla rozpoczęta.

Tego dnia Szkocja przywitała nas przepięknym słońcem i świetną pogodą. Krajobrazy, jakie mieliśmy możliwość obejrzeć zaparły nam dech w piersiach. Na żadnej z dotychczasowych wypraw nie zetknęłam się z tak pięknymi widokami! Mimo późnej pory wyjazdu przejechaliśmy sporo kilometrów, bo aż 106. Nocleg znaleźliśmy na polu niedaleko pewnego gospodarstwa. Rozbijając namioty podczas zachodzącego słońca mogliśmy podziwiać przepiękną podwójną tęczę rozpościerającą się na horyzoncie. Gdy już myślałam, że nie może być lepszego zakończenia dnia, szkocki gospodarz wprowadził mnie w osłupienie. Postanowił wyjść sobie na powietrze i pograć na dudach (nie mylić z kobzą). Wiedząc, że jest to niezmiernie rzadki obrazek nie posiadałam się ze szczęścia, iż właśnie nam się taki piękny koniec dnia przytrafił. Teraz dopiero poczuliśmy te szkockie klimaty."


Relacja Agaty:
"W końcu przespaliśmy coś koło 8 godzin. Bardzo długo się zbieraliśmy, ale trzeba było się przepakować, zmontować rowery, schować samochód do garażu... Dlatego wyjechaliśmy koło południa. Ale zaraz jeszcze zahaczyliśmy o stacje, gdzie napompowaliśmy wszystkie cztery rowery ( czyli jakby nie było 8 kół) w mniej niż 2 minuty– nie ma to jak praca zespołowa ;)
Szkocja przywitała nas boskimi widokami, słoneczna pogodą (pokropiło dosłownie przed 5 minut pod wieczór, a potem znów było słońce i tęcza) i miłymi ludśmi. Namioty sponsorowane przez firmę Loap rozbiliśmy na polu niedaleko 2 domów i wieczorkiem z jednego z nich ktoś wyszedł i dał nam koncert gry na dudach! Szok! Tego nikt się nie spodziewał!"


Relacja Radka:
"Start


Jak to bywa na wyprawach, pierwsze dni są ekscytujące – daleko zostawiliśmy domową codzienność i oddychamy wszystkim co nowe. Krew płynie szybciej, hormony potęgują wrażenia. Przepak u przyjaciół w Inverness (podziękowania dla Gosi, Justyny i Grahama) trwał długo, dreptaliśmy nerwowo chcąc odpalać nasze rowery. A tu jeszcze Szymon zarządza wizytę na gas–station – aby mieć w kołach te 4,5 atmosfer. Powietrze kosztowało tam 10 pi za minutę pompowania. Test pracy zespołowej wypadł skutecznie – jedna moneta wystarczyła na ”tankowanie„ wszystkich kół. Co prawda w F1 trwa to 10 sekund, jednak my przez minutę daliśmy radę czterem bolidom (panie Robercie, jakby co to jesteśmy gotowi). Wyjeżdżamy w Szkocję. Rozkoszujemy się wiejskim krajobrazem, podziwiamy pierwsze ruiny katedry w Rosemarkie, obserwujemy golfistów, wypatrujemy delfinów (których ostatecznie nigdzie nie zobaczyliśmy). Skutecznie targujemy się na niewielkim promie i mamy radochę z kilku zaoszczędzonych funtów. Trochę postraszyło szkockim deszczem i zdążyliśmy wyjąć sponsorowane softshelle i peleryny. A potem tęcza – bajka. Zbudowana momentami z dwóch pełnych obręczy utrzymywała się ponad godzinę, na końcu pięknie skomponowana z barwnym niebem kończącego się dnia."

SCOTLAND CASTLE TOUR 2009

Poniedziałek, 3 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Gdy byliśmy już na stałym lądzie musieliśmy przyzwyczaić się do ruchu lewostronnego, z czym Szymon świetnie sobie poradził. Niestety zjeżdżając z promu nie udało się uniknąć przytarcia podwozia. Początkowo wydawało się, że nic się nie stało. Wizyta na stacji benzynowej rozwiała niestety nasze założenia. Urwaliśmy zaczep od bagażnika rowerowego mocowanego na hak holowniczy. Całe szczęście, że rowery się utrzymały. Ponad godzinę zajęło Szymonowi kombinowanie, z czego i jak zrobić zabezpieczenie, które miało nam wystarczyć na ponad 4 tysiące kilometrów jazdy samochodem. Udało się to na szczęście niskim kosztem za pomocą metalowych opasek zaciskowych oraz drutu. Gotowi do dalszej podróży wyjechaliśmy o 3:00 w nocy z Dover. Szkocja zaraz na dzień dobry przywitała nas lekkim deszczem. Widoki, które mogliśmy podziwiać z samochodu już wtedy mówiły nam, że to będzie niezapomniana wyprawa. I tak właśnie było!

Zabawne (z perspektywy czasu) wydają mi się ostatnie metry dojazdu do Inverness. Mieliśmy dużo szczęścia, że wcześniej zatankowaliśmy do pełna bak, bo jak się później okazało przez blisko 200 km nie natrafiliśmy żadnej stacji paliw! Do Inverness wjechaliśmy na oparach, a do najbliższej stacji zjechaliśmy na luzie, bo szczęśliwie mieściła się ona u podnóża górki.

W Inverness zatrzymaliśmy się u Gosi i Grahama, znajomych Szymona, przez których zostaliśmy ugoszczeni po królewsku! Dziękujemy!"


Relacja Agaty:
"śmiesznie jechało się po lewej stronie po wyjechaniu z promu. Pilnie potrzebowaliśmy stacji benzynowej i jak w końcu taka znaleśliśmy okazało się, że wyjeżdżając z promu, zahaczyliśmy bagażnikiem rowerowym i wyrwało nam zabezpieczenie. Totalnie niewyspani musieliśmy sobie z tym jakoś poradzić. Całe szczęście MacGyver był wśród nas: Szymon raz–dwa coś wymyślił ( i ta prowizorka trzymała się przez całą Szkocją i drogę powrotną :). Potem droga głównie autostradami, ale był tylko jeden kierowca, więc zajęło nam to trochę czasu. Trasa była ok, tylko szkoda, że nikt nam nie powiedział, że ok. 200 km od Inverness nie będzie żadnej stacji paliw. Całe szczęście wcześniej zatankowaliśmy dużo, ale do miasta wjechaliśmy na oparach, a do stacji zjechaliśmy na luzie, bo całe szczęście z górki było. świat jest pełen niespodzianek ;). Koło 22 byliśmy w domu u Gosi, ugoszczeni nieziemsko."

Paryż - drugi dzień

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Rankiem udaliśmy się na mszę do Katedry Notre Dame, znanej nie tylko z powieści o Dzwonniku. Jest to przede wszystkim największa, tak dobrze zachowana, gotycka budowla średniowiecznego duchowieństwa. Wybudowanie jej trwało prawie 170 lat. Powstała ona w okresie wypraw krzyżowych i od tego momentu królowała wśród francuskich kościołów. Przetrwała nawet rewolucję francuską, podczas której od zniszczenia uratował ją paryski mieszczanin, który puścił plotkę, że jej zburzenie może naruszyć okoliczne budynki. Msza odbyła się z rozmachem godnym historii tej świątyni, niestety żadne z nas nie zna francuskiego, więc niewiele zrozumieliśmy. Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy było Sacre Coeur. Musieliśmy się do niego wspinać pod dość wysokie wzniesienie, jednak widoki na całą stolicę rekompensowały trud wspinaczki. Dookoła świątyni trwało coś na wzór festynu – stragany z pamiątkami, muzyka, śpiew. Ponownie mieliśmy okazję pośmiać się z nielegalnych handlarzy uciekających przed Radkiem. Naprawdę napis na jego koszulce działał cuda. Gdyby więcej osób chodziło w koszulce „FBI″, miasto zarobiłoby dużo więcej na handlu aniżeli obecnie. Mieliśmy okazję zapoznania się ze sposobem szybkiego przemieszczania się nielegalnych handlarzy z ich towarem. Pamiątki, które sprzedawali położone były na kocu, który powiązany był na rogach sznurkami. Każdy z rogów koca połączony był z przeciwległym tak by w razie niebezpieczeństwa (Policji) móc szybko zwinąć „stragan″ i uciec ze wszystkim.

Po zjedzeniu obiadu, wpatrzeni w przepiękne widoki na panoramę Paryża, zaczęliśmy kierować się w stronę pozostawionego na parkingu samochodu, co było nie lada wyzwaniem ze względu na odległość i plątaninę ulic. Gdy w końcu go odnaleźliśmy, zapakowani ponownie do samochodu ruszyliśmy w dalszą trasę do Szkocji. Kierowaliśmy się do Dunkierki, skąd promem przeprawiliśmy się na Wyspy."


Relacja Agaty:
"Wybraliśmy się na Mszę w Katedrze z dzwonnikiem, ale niestety niewiele z niej zrozumiałam ;). Póśniej wyruszyliśmy do Sacre Coeur ( która znajduję się na wzniesieniu, więc mieliśmy małą rozgrzewkę, ale widoczki boskie). świątynia przepiękna ( bardziej mi się podobała nawet niż sławne Notre–Dame). Ania się nie mogła nadziwić, że przed świątynią trwa ciągły handel ( różnymi pierdółkami na pamiątkę), jakieś festyny, przedstawienia i ludzie grający na różnych instrumentach (wcześniej rezerwujący sobie tam miejsce i czas; podczas naszej wizyty jakiś pan robił show na gitarze). Stamtąd zbieraliśmy się już w stronę samochodu ( zostawionego gdzieś na parkingu). Znalezienie go zajęło nam troszkę czasu, ale stał nienaruszony ( zapewne mało Polaków w okolicy ;). Potem już tylko jazda na prom. W lekkim stresie, bo gps twierdził że zrobimy niecałe 300km w 7 godzin. Nie było tak śle , ale przed portem skończyły się oznaczenia na drodze, więc znów nerwówka z szukaniem, ale dotarliśmy szczęśliwie. „Ladacznica“ grzecznie zapakowała się na prom, my poszliśmy na górę. Prom wypłynął o 23:59. Jadąc w tamta stronę zyskaliśmy godzinę, więc wylądowaliśmy na angielskim brzegu o 1:00."

W Paryżu

Sobota, 1 sierpnia 2009 · Komentarze(0)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:
"Przedmieścia Paryża zaczynały się już ok. 20 km od centrum. Na jednym z podmiejskich parkingów zostawiliśmy samochód i przesiedliśmy się na nasze rowery, by móc zwiedzić stolicę Francji. To, co od razu przykuło mój wzrok to wielokulturowość i różnobarwność strojów. Kolorowe, afrykańskie ubrania przepięknie wyglądały na ich właścicielach. W dotarciu do centrum pomogły nam mapy powieszone na przystankach autobusowych. Co ciekawe, nie tylko my, jako sposób na zwiedzanie Paryża wybraliśmy rowery. Było tam wiele miejsc, w których można wypożyczyć specjalne bicykle i poruszać się po ścieżkach rowerowych. Turyści chętnie z nich korzystali.

Tego dnia zwiedziliśmy Katedrę Notre Dame, robiliśmy kółeczka wokół piramidy Luwru jak również przedzieraliśmy się przez tłumy turystów na Polach Elizejskich. Gdy zapadł zmrok, Paryż rozświetlił się milionami lampek, które tworzyły niesamowitą atmosferę. Około północy znaleźli my się u podnóża oświetlonej Wieży Eiffla, stalowego kolosa, który tak licznie odwiedzany jest przez turystów całego świata. Nocleg mieliśmy niezapomniany, bo spaliśmy dosłownie pod jedną z jej czterech „nóg″. Niestety muszę przyznać, że z tej perspektywy stalowy kolos nie robi takiego wrażenia. Mieliśmy pecha, ponieważ w nocy zaczęło padać, a żelazna konstrukcja nie dawała w pełni schronienia przed deszczem. Chyba pogoda chciała nas przyzwyczaić do szkockiej aury. Po spięciu rowerów wskoczyliśmy w podarowane przez firmę Loap śpiwory, licząc że nas z stamtąd ochroniarze nie wygonią. Widać stróże prawa lubią turystów i do godz. 7:00 żadna pobudka z ich strony na nas nie czekała. Napływowi handlarze byli jednak innego zdania toteż o 5:00 nad ranem jeden z nich zafundował nam pobudkę chcąc sprzedać miniaturkę wieży Eiffla. Na szczęście była to jedyna, nie licząc deszczu, nocna niespodzianka Paryża."

Początek

Piątek, 31 lipca 2009 · Komentarze(1)
Kategoria Szkocja 2009
Relacja Ani:

"„A droga długa jest, niewiadomo gdzie ma kres″. Słowa piosenki zespołu Akurat bardzo pasują do naszej podróży do Szkocji. Scotland Castle Tour to moja pierwsza tak długa wyprawa rowerowa. Początkowo były to tylko kilkudniowe wypady za miasto. To, co przeżyłam w sierpniu na długo zostanie w mojej pamięci. Wyruszyliśmy 31 lipca około godzimy 10:00 z Czerska. Do Paryża jechaliśmy przez Niemcy autostradą, z którą nieodłącznie kojarzyć mi się będzie napis AUSFAHRT, pojawiający się co jakiś czas przed moimi oczami i oznaczający zjazd. Belgia i Francja były już bardziej ciekawe, niż niemieckie tereny. Zjechaliśmy z autostrady i do samego Paryża dotarliśmy mniej uczęszczanymi, czasami wręcz prowadzącymi przez malownicze wsie drogami. To pozwoliło nam podziwiać piękne tereny tych państw. W drodze bardzo pomógł nam GPS, ponieważ nawigowanie przy tak dużej ilości skrzyżowań, nie należy do prostych. To dzięki niemu, po ok 26 godzinach jazdy, przerywanych kilkoma postojami, żeby nie zamęczyć naszego jedynego kierowcy, dotarliśmy do Paryża."